Kolor kolorowy na talerzu czyli przez żołądek do serca
XIV Kolor kolorowy z cyklu kolorowe felietony i inne teksty
Jaki cudowny byłby świat, szczęśliwe dzieci, rodziny i małżeństwa, gdyby dla utrzymania tej ogólnonarodowej szczęśliwości wystarczyło ugotować pyszną kolorową potrawę. Przez żołądek do serca mawiała moja babcia i mama, ja mam to gdzieś z tyłu głowy, ale nie jest to mój slogan „wyborczy” i żadnej kampanii na mim bym nie budowała.
Jako dodatek i część składowa życiowego planu mogą te słowa bardzo pięknie komponować się z okazywaniem sympatii, pozytywnych uczuć i dbałości o drugą osobę. Natomiast jako jedyny i nadrzędny cel, to jakoś zalatują naftaliną. Każdy chyba potwierdzi, że jest to przyjemne uczucie, gdy ktoś pomyśli o Tobie i zadba o ulubiony posiłek. Taki gest nie wymaga specjalnych słów, mówi sam za siebie, pozytywne odczucia pojawiają się natychmiast.
Podobny mechanizm, tylko w drugą stronę się wyzwala, gdy jesteś zmuszany do jedzenia potraw, których nie lubisz. Jeśli nie znienawidzisz osoby, która chce uszczęśliwić Cię na siłę, to przynajmniej będziesz unikać z nią kontaktów, albo ograniczysz je do minimum. Jeśli więc wpadłaś na pomysł zdobycia ukochanego tą właśnie metodą to zrób porządne rozpoznanie – jakich potraw nie lubi obiekt uczuć oraz co być może ważniejsze - na co jest uczulony.
O ile dorosłe osoby maja możliwość wyboru, mogą odmówić zjedzenia potrawy, lub wykręcić się w inny sposób od degustacji. O tyle dzieci nie mają już takiego komfortu i tutaj okazywanie miłości przez najbliższych często prowadzi na manowce. Kochaj zdrowo… łatwo powiedzieć, och ta miłość potrafi zagłaskać, zamęczyć, a wszystko to dla Twojego dobra….
Kochaj zdrowo kolorowo… myślą, słowem, czynem… używaj dobrych myśli, dobrych słów i dobrych potraw, a miłość zapanuje wokół Ciebie. Ot taka mrzonka.
Z dzieciństwa pamiętam wszech obecne białe talerze, odświętnie pojawiała się zastawa z dekoracyjnym wzorkiem, nudny był ten biały – taki przaśny okaz socjalistycznej byle jakości. Teraz patrząc z perspektywy czasu na białą zastawę wjeżdżającą na stół z pomidorówką przypominam sobie to uczucie spokoju, bezpieczeństwa i przyjemności tryskającej beztroską radością czerwonej zupy.
Nigdy nie ekscytowałam się jedzeniem, gotowanie traktowałam jak każdą inną potrzebną czynność, ale bez zadęcia – no mistrzem rondla i patelni to nie jestem – ba nawet nie mam takich ambicji, ale… słucham czasem swojego organizmu. Jakiś czas temu przestałam jeść mięso, nie dlatego, że moda czy jakaś dieta cud, nic z tego mój organizm sygnalizował, że nie ma ochoty na mięsne wytwory.
Zamiast biec do doktora i farmaceuty po preparaty wspomagające trawienie mięsiwa, zwyczajnie je odstawiłam i co dalej… To bardzo ciekawe doświadczenie sprawiło, że po pierwsze lepiej się poczułam, a po drugie zobaczyłam kolor na moim talerzu. Okazało się, że nie tylko moje talerze są wielobarwne także i potrawy odzyskały swój blask. Dostrzegłam, że w mojej kuchni królują warzywa białe, pomarańczowe i zielone nawet nie zdawałam sobie sprawy jak wielką mają moc i jakiego mi dostarczają antywirusowego i przeciwbakteryjnego wsparcia, a teraz gdy dostały rolę główną w tym kulinarnym serialu to mamy prawdziwą ucztę i radosne tańce przeplatance... Spokoju, beztroski, relaksu…
W tych kolorowych harcach podstawą jest kolor biały, bez niego ani rusz, prym wiedzie cebula, por, czosnek, kalafior, korzeń pietruszki, seler, pomarańczowa marchewka z dynią i papryką wkręci się zawsze i wszędzie, a zielony brokuł z ogórkiem i groszkiem nie pyta nikogo o zdanie tylko zwyczajnie jest. Kolorowo, zdrowo z miłością… do siebie i świata…
Irena Majoch
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy pozostawiony komentarz.
Zawsze was odwiedzam.
Buziaki 😘