Stan permanentnej miłości

Zakochanie w życiu

    Już od rana kwestia miłowania i stanu permanentnej miłości do życia wkroczyła na scenę dnia i nie zamierza pola ustąpić. Nie będzie żadnego zastępstwa, ani suflera dziś mówi swoim głosem i otwartym tekstem.

    Spojrzałam na Poranek, ale ten stał nie wzruszony jak strażnik galaktyki, nie zamierzał interweniować, wszak to z jego nadejściem przywiało ten stan zakochania z permanentnością na czele.

 Słowo, dźwięk, obraz…

    Ileż to narzędzi używamy, aby o tej miłości opowiadać już nie wystarczy dłuto rzeźbiarza, pędzel malarza, pióro poety uruchamiamy coraz wymyślniejsze technologiczne zdobycze, a i tak ciągle mamy niedosyt, bo "miłować ciężko i nie miłować nędzna pociecha".

    W tym totalnym skupieniu na zawieszeniu miłości, na innej postaci i sprawdzaniu każdego dnia czy nadal wisi, czy nie odeszła, albo nie ukradli wpędzamy się w stan niemal chorobowy. Zamiast pławić się w najpiękniejszym uczuciu świata, taplamy się w bagnie niemocy i strachu, bo przecież ten dramatyzm to cierpienie jest wpisane w miłość.

    Z tym twierdzeniem się nie zgodzę, użyłabym słów bardziej dosadnych, ale powstrzymam się, bo niewiele ta ekspresja zmieni. Ten co zapatrzony w cierpienie, zwyczajnie cierpieć musi, bo taki kanon miłości wtłoczył sobie do życiowych systemów, albo raczej przyswoił ze źródeł dostępnych.

    Jeśli już od najmłodszych lat karmieni jesteśmy miłością połączoną z cierpieniem, to przyjmujemy za oczywistą oczywistość, że tak musi być, koniec kropka. Tymczasem ten obraz ma wiele warstw, a zmiana perspektywy patrzenia ukaże nieznane terytoria. Jednakże, aby dojrzeć te płaszczyzny konieczne jest przeprogramowanie życiowego systemu i otwarcie na coś więcej niż tylko zaspokojenie fizycznych potrzeb.

    W postrzeganiu miłości mamy ewidentny deficyt lub lukę, która  jest ogromna jak czarna dziura, ale co pocieszające można ją załatać. Tempo łatania bywa różne, bowiem każdy ma inny zestaw doświadczeń w swoim wewnętrznym magazynie, niektóre są już przestarzałe, inne toksyczne, albo dziurawe i trzeba wytworzyć nowe, więc czas naprawy zwyczajnie się wydłuży.

    Jednakże warto podjąć to naprawcze dzieło, aby skończyć z rozdrapywaniem miłosnych ran, a zacząć czerpać garściami z dobrodziejstw  miłości. Nawet nie musimy siać ziarenek miłości, bo  nosimy je w sobie, one już tam są, wystarczy tylko dostać się do tego poletka, objąć je opieką, pielęgnować z czułością każdego dnia, a owoce przerosną nasze najśmielsze oczekiwania.

Jak to zrobić…

    Jest na to pytanie odpowiedź bardzo prosta, poproś, to wszystko – tak mało, a jednocześnie tak wiele. To w nas jest największa moc, jeśli tylko zdobędziemy się na jasne, klarowne i szczere wyrażenie osobistej intencji to zostanie ona zaspokojona lotem błyskawicy.

    Życiowa zasada mówi, że nie znajdziemy na zewnątrz tego czego nie ma wewnątrz, więc do dzieła, niech stanie się najpiękniejsze, najlepsze, najwspanialsze… można już dziś  zakasać rękawy.

Irena Majoch

 239/365,

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Projekt Twój Friend - przyjaciel do wynajęcia na pogaduchy

Nawyki i przyzwyczajenia - niewidzialna siła, która kształtuje Twoje życie

Odchudzanie? Wystarczy przestać o tym myśleć!